Głuchołazy – Kałków 7h 15’
Wyszliśmy bardzo późno – o 7.55. Niewiele czasu mieliśmy na
zwiedzanie głuchołaskich zabytków. Na zdjęciu poewangelicki kościół p.w. św.
Franciszka (neogotyk, wybudowany w latach 1865-1866), a w głębi Wieża Bramy
Górnej, pochodząca z ok. 1600 roku.
W biegu minęliśmy klasztor Misjonarzy Oblatów w Bodzanowie.
Tutejszy kościół p.w. św. Józefa Robotnika powstawał w latach 1692-1708 jako
świątynia jezuicka. Dom rekolekcyjny oferuje turystom 33 miejsca noclegowe w
pokojach jedno-, dwu- oraz wieloosobowych.
Niespełna kilometr za klasztorem przekraczamy Białą
Głuchołaską, kolejne półtora kilometra dzieli nas od asfaltu, prowadzącego do
Gierałcic. Jeszcze przed wsią dostrzegamy wieżę kościoła św. Michała
Archanioła, pamiętamy, że przy kościele powinniśmy skręcić w lewo. Pogoda się
psuje, nad nami burzowe chmury, wieje, grzmi i zaczyna padać, pośpiesznie szukamy
więc schronienia. Przy pierwszych zabudowaniach kryjemy się pod wiatę
przystanku autobusowego, blaszane zadaszenie postanawiamy jednak zamienić na
coś pewniejszego. Pukamy do drzwi jednego z domków szeregowych po przeciwnej
stronie ulicy. Otwiera nam Pani Mirosława Bakalarczyk, zaprasza do środka,
częstuje herbatą. Po godzinie przejaśniło się i – chcąc nie chcąc – musieliśmy
pożegnać przemiłą Gospodynię (obiecując sobie, że jeszcze się zobaczymy).
Gierałcice to miejscowość szczególnie zadbana, nawet na tle
bardzo dobrze utrzymanych wsi nyskich. Zwrócimy na to uwagę nieco później, gdy
będziemy przechodzić przez wsie w niektórych rejonach Sudetów Środkowych i
Zachodnich. Wędrówkę utrudnia jedynie to, że czerwone znaki, często malowane na
słupach, bywają zalepiane ogłoszeniami („chwilówki” itp.). Trzeba o tym
pamiętać, szukając drogi przy kościele.
Za kościołem – do końca wsi – idziemy asfaltową drogą, która
mniej więcej po kilometrze przechodzi w drogę polną. Przy pierwszym rozwidleniu
– przed dużą wierzbą – skręcamy w prawo. Nie widać oznaczenia zakrętu. W ogóle
znaki czerwone nieszczególnie częste i nie najłatwiej zauważalne. (Przydaje się
mapa. Mieliśmy Ziemię Nyską dla aktywnych
Galileosa.) Przed Sławniowicami ostrzeżenie o wystrzałach. Jesteśmy w pobliżu
kamieniołomu, tereny te eksploatowane są przez spółkę „Marmur” Sławniowice,
wyspecjalizowaną w wydobyciu i obróbce marmuru. Kamień ten pozyskuje się tu od
700 lat – podobno sławniowickie marmury można spotkać m. in. w gmachu na
Wiejskiej.
Docieramy do Sławniowic, w środkowej części wsi na
skrzyżowaniu (przy przystanku autobusowym) wchodzimy na drogę główną, czyli
idziemy prosto, następnie lekko po łuku w prawo. Za ostatnimi zabudowaniami ignorujemy
pierwszą – a skręcamy w lewo w drugą polną drogę. Czerwony znak widnieje na
betonowej kładce (ułatwiającej wjazd maszynom polowym).
Maszerujemy przed siebie, na odcinku około 1,5 km brak oznakowania. Gdy
przed lasem dukt główny wiedzie w prawo, powinniśmy wybrać mniej wyraźną
ścieżkę na wprost. W lesie podążamy przetartą dróżką. W pewnej chwili widzimy
znak szlaku – jakoby podwojony, w pionowym ułożeniu, sugerujący przejście na
przełaj. Przed sobą mamy gęste i wysokie zarośla, omijamy je, wchodząc
intuicyjnie w las. Kierujemy się lekko w lewo, później w prawo, równolegle do
przejścia na przełaj. Odnajdujemy czerwone znaki. Dochodzimy do Jarnołtowa.
Asfaltem idziemy w głąb wsi. Mijamy pomnik upamiętniający poległych w I wojnie
światowej pruskich żołnierzy. Niemało podobnych świadectw zbiorowej pamięci (uwzględniwszy
również tablice na budynkach) zachowało się na tych terenach.
W Jarnołtowie sklep spożywczy niedaleko przystanku autobusowego,
dobrze zaopatrzony, można uzupełnić zapasy prowiantu lub posilić się. Za
przystankiem skręcamy w lewo, schodzimy z asfaltu, mniej więcej po kilometrze
urywają się czerwone znaki. Przejście do Łąki przypomina raczej marsz na
orientację niż wycieczkę szlakiem turystycznym. Na szczęście (mimo fatalnej
pogody: zacinającego deszczu i coraz gorszej widoczności) nie tracimy z oczu
wsi. Przed Łąką odnajdujemy oznaczenia GSS. Do Kałkowa pozostało jeszcze około
dwóch kilometrów. Po Kałkowie spodziewamy się wiele, przede wszystkim noclegu
pod dachem – jesteśmy zmęczeni, zziębnięci i mokrzy. Przechodząc pytamy o
kwatery – nie ma żadnej. Myślimy o trawce przy plebanii – okazuje się, że
proboszcz pojechał z ministrantami do Wisły. Jak trwoga – to do sołtysa. Nie
wiemy, gdzie mieszka, więc szukamy sklepu, żeby zapytać. Sklep (z agencją
pocztową) czynny do 16.00. Zdążyliśmy, jest 15.55, robimy drobne zakupy,
pytamy, pytamy, zbieramy się do wyjścia. Pani Górska odsyła nas do syna i
synowej, Maćka i Joli. Niewiarygodna gościnność naszych Gospodarzy, już drugi
raz tego dnia. Pytamy o trawkę, a nocujemy w chatce z bali na kanapach, pod
ciepłymi kocami. Raczymy się zupą ogórkową, pstrągiem z grilla, frytkami,
jedzonko podlewamy piwem. Do późna, czyli do godz. 21 cieszymy się
atmosferą tego Domu i serdecznością jego Właścicieli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz