GSS - dzień dziewiąty (15. VIII)

Duszniki Zdrój – Kudowa Zdrój 4h 20min


Jak one te ludzie brudzo!


Schronisko PTTK Pod Muflonem. Pusto i cicho. Bardzo pusto. Zadziwiające, zważywszy porę kalendarzową: sierpień, pełnia sezonu urlopowego. Może wyjątkowo? Nie, rok później – także w sierpniu – wróciliśmy do Muflona i… nikt prócz nas i dzierżawców w nim nie spał. Wieczorem niespodziewanie spotkaliśmy kolegę z pracy z Wrocławia, przechodził z żoną, wstąpili na piwo. Wypili i zeszli na nocleg do Bobrowników Starych.



Trudno zrozumieć, dlaczego niektóre schroniska przyciągają turystów, a inne nie. Muflon jest tani, świetnie położony, w dole Duszniki, na północy Góry Stołowe, ze schroniska dostępne nawet dla piechura, na południu Góry Bystrzyckie, gratka dla rowerzystów. Pod Ptasią Górę można wejść żółtym szlakiem lub wjechać, choć nie pod samo schronisko, od łagodniejszej strony (niebieskie znaki prowadzą asfaltem). Pokoje w obiekcie są schludne, wyposażone w umywalki. Brakuje zamków lub choćby haczyków w toaletach, ale to nie powinno przeszkadzać amatorom hippisowskich klimatów.




Na stronie internetowej PTTK Pod Muflonem nie znajdziemy notki o historii schroniska. Przeszłość ma ono bogatą. Jak w przewodniku po Ziemi Kłodzkiej pisze Waldemar Brygier, pierwsze gospodarstwo mleczne powstało w tym miejscu w połowie XIX wieku, by pod koniec stulecia przebranżowić się na gospodę turystyczną. Obiekt o wdzięcznej nazwie Liebe Stille (Miła Cisza) duszniccy kuracjusze przechrzcili na Stille Liebe (Cichą Miłość). Po wojnie budynek trafił we władanie PTT, a następnie PTTK. W 1960 r. pożar strawił znaczną część schroniska, jego odbudowę i rozbudowę zakończono zaś cztery lata później. Świadkiem dziejów Muflona jest 150-letni jesion Bolko, jedno z jego ramion można rozpoznać na zdjęciu. 

Duszniki-Zdrój są miastem pełnym zabytków. Największą atrakcję turystyczną stanowi zapewne Muzeum Papiernictwa (główna część kompleksu, młyn papierniczy pochodzi z 1605 r.), ale miejskie uliczki przypadną do gustu zarówno kuracjuszom, jak i turystom plecakowym. 



To, co warte uwagi, znajdziemy w górującym nad Parkiem Zdrojowym kameralnym dusznickim Rynku i na jego obrzeżach: kamieniczki z XVII, XVIII i XIX w. (na fotografii kamienica nr 1, w której podobno bawił w 1669 r. król Jan Kazimierz), figura wotywna Matki Boskiej z Dzieciątkiem wraz z postaciami świętych Floriana i Sebastiana z 1725 r. oraz osiemnastowieczny kościół p.w. Świętych Apostołów Piotra i Pawła z siedemnastowieczną wieżą. 

Przekroczywszy drogę krajową nr 8, idziemy Dworcową, skręcamy w lewo w Polną i po 400 metrach opuszczamy Duszniki. Niespełna godzina marszu dzieli nas od Zielonego Ludowego, małej osady na skraju Wzgórz Lewińskich. Przy dobrej widoczności można z niej jeszcze zobaczyć zarys Czarnej Góry i Śnieżnika. Do wsi prowadzą nas czerwone oznaczenia szlaków pieszego i rowerowego. W połowie wioski należy skręcić w prawo, choć znaki na to nie wskazują, intuicyjnie szłoby się dalej utwardzoną drogą szutrową (ze szlakiem rowerowym). 

Nieopodal Zielonego Ludowego na wzniesieniu Gomoła (vis-à-vis Grzywacza) zachowały się szczątki zamku Homole z XIV stulecia. Kierują tam niebieskie znaki. 




Przed nami najwyższe wzniesienie pasma, Grodczyn (803 m). Na Grodczynie przecinka martwych drzew, przez chwilę trzeba uważać na wycięte oznaczenia, dalej łatwo już odnaleźć właściwą marszrutę. Pół godziny od skrzyżowania GSS-u ze szlakiem zielonym (przez Kulin Kłodzki prowadzi on do Skałek Łężyckich) docieramy do wiaduktu kolejowego na Przełęczy Lewińskiej, stamtąd po kwadransie dochodzimy do Dańczowa. W razie potrzeby w miejscowym sklepie można uzupełnić zapasy. 

Za wsią wspinamy się stromo pod górę, na wzniesieniu szlak przecina zamknięta drewniana brama zabezpieczona sznurem i łańcuchem. Forsujemy ją „na oklep”. Dalej wędrujemy wąskim przesmykiem między ogrodzeniami z belek oplecionych kolczastym drutem. Podobne bramy przekraczamy jeszcze dwukrotnie, znajdują się przy nich jednak drabinki. Ze wzgórza schodzimy do Jerzykowic Wielkich. Po zejściu z polnej drogi na asfalt skręcamy w lewo, a na najbliższym skrzyżowaniu w prawo. Asfaltówka prowadzi do Kudowy. Idąc ulicą Słoneczną mijamy Muzeum Żaby i siedzibę Dyrekcji Parku Narodowego Gór Stołowych. 

15 sierpnia w Kudowie trudno znaleźć nocleg, miasto oblężone przez spożywców. Chodniki zatłoczone, gwar jak na Krupówkach. Owszem, wolne pokoje na pewno się trafią, lecz właściciele kwater nie są zainteresowani goszczeniem turystów szukających przytuliska na jedną noc. Od dwóch-trzech dób – jak najbardziej. Przebojem wyprawy okazał się komentarz gospodyni pewnego nie pierwszej urody domostwa przy 1-go Maja (nazwę hacjendy zachowamy w życzliwej pamięci): „Na jedną noc? Nie opłaci mi się po was sprzątać…”. 

Mieliśmy namiot, więc pokój nie był nam niezbędny, ale prysznic – mile widziany. Rzutem na taśmę udało się wyszukać jedno i drugie. Ostatniego z wynajmowanych przybyszom pokoi udzieliły nam Siostry Elżbietanki. 







Na uwagę zasługuje kaplica klasztorna o neobarokowym wystroju p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa. Powstała ona wraz z domem zakonnym w 1908 roku. Na niej zakończyliśmy tego dnia poznawanie Kudowy-Zdroju. Nazajutrz czekała nas przeprawa przez całe Góry Stołowe, z zachodu na wschód, do Wambierzyc.


GSS - dzień ósmy (14. VIII)

Przełęcz Spalona – Duszniki Zdrój 6h 20min


Najlepiej prowadzone schronisko sudeckie: PTTK Jagodna. Kojarzy się ze smacznym i obfitym jedzeniem, wszędobylskimi pupilami Jodą i Milą, czystymi pokojami, pachnącymi łazienkami, kameralną atmosferą klimatycznej sali jadalnej (w lecie – w zimie gromadnie ściągają tu narciarze biegający po Górach Bystrzyckich). Okolica to raj dla kolarzy górskich i szosowych: 17 km Autostradą Sudecką do Zieleńca, 37 km do Kudowy-Zdroju, 24 km w przeciwnym kierunku do Międzylesia. Rzut beretem w Góry Orlickie. Piechurów niebieski szlak zaprowadzi na najwyższe wzniesienia w paśmie bystrzyckim – Sasin, Sasankę i Jagodną. Widoki z okien schroniska jak na Podhalu, z wszelkimi charakterystycznymi nieruchomościami (iglaki, hale, łagodne stoki gór) i ruchomościami (owieczki, rzadziej pastuszkowie).





Historia budynku jest długa. Jak podaje Marcin Dziedzic[1], już w 1746 roku nieco powyżej Przełęczy Spalonej (Przeł. Spalona liczy 788 m[2], schronisko położone jest na wysokości 811 m n.p.m.) na miejscu dawnej gajówki powstała pierwsza gospoda. Po niemal 150 latach zastąpił ją gościniec o nazwie Gasthaus auf der Passhőhe Brand (w skrócie: Brandbaude), który w 1927 r. trafił w posiadanie Kłodzkiego Towarzystwa Górskiego (GGV – Glatzer Gebirgs-Verein). Po trwającym pięć lat gruntownym remoncie i przebudowie schronisko zostało udostępnione turystom, a jego atrakcyjność wzrosła krótko przed wybuchem wojny dzięki wybudowaniu Autostrady Sudeckiej. W 1948 r. o Brandbaude (obiekt zawiadywany wówczas przez Związek Walki Młodych) upomniało się Polskie Towarzystwo Tatrzańskie. Zanim jednak budynek na powrót zaczął służyć amatorom górskich wędrówek, przez pewien czas pełnił funkcję domu kolonijnego ołdrzychowickich Zakładów Lniarskich „Lech”. Dopiero od 1951 r. zarządza nim Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze. Pod koniec lat sześćdziesiątych schronisko przyjęło używaną do dziś nazwę Jagodna[3].





Przebieg Głównego Szlaku Sudeckiego z centralnej części Gór Bystrzyckich do północnego skraju tej formacji trzeba uznać za co najmniej kontrowersyjny. Wytyczono go wzdłuż granicy z Republiką Czeską, szlak wiedzie zadbanym (i bardziej ruchliwym) odcinkiem Autostrady Sudeckiej. Wspaniałe widoki na piętrzące się po lewej stronie Góry Orlickie, z kulminacjami: Velką Deštną i Orlicą. Po prawej nieco niższe, ale również atrakcyjne północne Góry Bystrzyckie. Doprawdy trudno zrozumieć, czemu Orłowicz prowadzi nas asfaltem. Zazdrościmy kolarzom szosowym na Autostradzie Sudeckiej, biegaczom narciarskim trenującym na nartorolkach i piechurom na Orlicy. Jeśli chodzi o to, by podążający (z) Orłowiczem plecakowcy wracali tu dla prawdziwych bystrzyckich i orlickich atrakcji – zgoda, chytrze pomyślane. Tak czy inaczej: marsz drogą z Lasówki do Zieleńca ma coś wspólnego z konsumpcją wiśni w likierze – w papierku.

Wychodząc z Jagodnej kierujemy się w dół wzdłuż stoku – czterema szlakami: żółtym, zielonym, czerwonym i niebieskim. Po stromym, trawiastym, o porannej rosie śliskim zejściu skręcamy w lewo, pozostawiając znaki zielone. Maszerujemy lasem, ścieżka jest szeroka, dobrze oznakowana, na rozwidleniach nie sposób się zgubić. W zacienionych miejscach spowalniają nas kałuże i błota, dlatego pokonanie
6 km do pierwszego asfaltu zajmuje nam nieco ponad godzinę. Znacznie wcześniej żółte znaki odbiły w kierunku Mostowic, a tuż przed Czubą (764 m) szlak niebieski (alternatywna droga do Dusznik) skręcił w stronę Przełęczy pod Uboczem. Na asfalt wchodzimy więc kierowani wyłącznie czerwonymi oznaczeniami. Od Autostrady Sudeckiej dzieli nas kilkaset metrów. Podążając do Zieleńca przechodzimy przez ładną turystyczną wieś – Lasówkę. Można tu uzupełnić zapasy prowiantu, sklepy – zapamiętaliśmy dwa – funkcjonują na zapleczu agroturystyk.

Przejście jest widokowe, jeśli lubimy cieszyć się panoramą gór z dołu, zabawę psują jednak przejeżdżające ze znaczną prędkością auta. Do Zieleńca nic się nie zmienia, poza tym, że szosa stopniowo zaczyna się piąć w górę. Dla nas największą atrakcją Zieleńca jest schronisko Orlica, do niedawna obiekt PTTK, dziś w prywatnych rękach.


Kierując się Orłowiczem ku Koziej Hali trafiamy na tzw. kamień Rübartscha, upamiętniający postać założyciela (wykonawcy, przedsięwzięcie sfinansowało GGV) nieistniejącego już schroniska na Orlicy – powstało ono w 1882 r. i początkowo służyło jako schron dla turystów i służby leśnej.




Od kamienia zaledwie 40 minut zielonym szlakiem dzieliłoby nas od szczytu, ale podążamy za czerwonymi znakami w dół. Z asfaltu schodzimy dopiero przy DW Korund. Co ciekawe, przed wojną obiekt ten pełnił funkcję schroniska turystycznego. Kozią Halę od zdrojowej części Dusznik dzielą 3 km. Dla tych, którzy muszą zanocować w Dusznikach, najrozsądniejszą propozycją noclegową będzie z pewnością schronisko PTTK Pod Muflonem, pięknie położone na zboczu Ptasiej Góry. Można się tam dostać żółtym lub niebieskim szlakiem.


Muflon kusi turystę widokiem z tarasu przed schroniskiem: miasto w dole z całym pasmem Gór Stołowych w tle.


[1] M. Dziedzic, Kłodzkie Towarzystwo Górskie 1881-1945, Wrocław 2013, s. 111-117.
[2] Niektóre mapy, np. Góry Bystrzyckie i Góry Orlickie Galileosa (w skali 1:50000), sytuują Przełęcz Spaloną na wysokości 754 m n.p.m. w odległości około 2,5km czerwonym szlakiem na zachód od schroniska.
[3] Powojenne losy schroniska PTTK Jagodna przytaczamy za Piotrem Sroką (Prawdziwa historia schroniska Jagodna, „Sudety” 2009, nr 6, s. 27;  O schronisku Jagodna raz jeszcze, „Sudety” 2009, nr 11, s. 29).

GSS - dzień siódmy (13. VIII)

Schronisko Na Śnieżniku – Przełęcz Spalona 8h 00min

Schronisko PTTK Na Śnieżniku – właściwie schronisko na Hali pod Śnieżnikiem (1218 m n.p.m.) – jest najstarszym tego typu obiektem na ziemiach polskich. Powstało w 1871 roku na zamówienie Marianny Orańskiej, która sprowadziła pod Śnieżnik Szwajcara, by ów postawił tam szwajcarkę – budynek w stylu charakterystycznym dla architektury ludowej w dolinach alpejskich. Drewniane budowle miały dwuspadowe dachy o kącie nachylenia 25-30 stopni, ze zdobieniami na końcach krokwi i płatwi, oraz balkony na ścianach bocznych (niekiedy także frontowych). Z ówczesnego wyglądu schroniska do dziś niewiele ocalało.

W jednym z rozdziałów monumentalnego dzieła Krzysztofa Mazurskiego Historia turystyki sudeckiej (Kraków 2012) przedrukowano tabelę zawierającą informacje na temat schronisk sudeckich do 1945 roku (źródło: Marek Staffa, Dobór obiektywnych kryteriów lokalizacji i programowania schronisk górskich na przykładzie Sudetów, praca doktorska obroniona na Politechnice Wrocławskiej, 1973). Co ciekawe, w zestawieniu tym czas powstania obiektu Pod Śnieżnikiem (przyjęta obecnie nazwa: Na Śnieżniku) określono na rok 1850, a budynek usytuowano na wysokości 1286 m n.p.m. Są to nieścisłości, które trudno wytłumaczyć.

W dawnych czasach na Hali pod Śnieżnikiem hodowano krowy i wytwarzano sery, ale w schroniskowej kuchni przypuszczalnie królowały – trafiające w pruski gust – piwo i frankfurterki. W Historii turystyki sudeckiej znaleźliśmy anegdotę o Franzu Himmelu, dzierżawcy szwajcarki pod Śnieżnikiem, który podkupiony został przez austriacką konkurencję, inicjatorów budowy schroniska im. Liechtensteina po czeskiej stronie Śnieżnika (nieco powyżej źródła Morawy na wysokości 1380 m n.p.m. zachowały się dziś jedynie jego fundamenty). Warunkiem umowy z gospodarzem było odstąpienie od uważanej przez Austriaków za niesmaczną kuchni pruskiej – od piwa i frankfurterek – na rzecz rodzimej, w której dominowała kultura wina.








W XXI wieku schronisko Na Śnieżniku otrzymało imię Zbigniewa Fastnachta, od 1982 roku współdzierżawcy, od 1983 zaś samodzielnego dzierżawcy obiektu. Obecnie (od 2001 r.) o podniebienia i wygodę turystów troszczy się syn patrona – Jacek. Schronisko wygląda teraz dużo lepiej niż jeszcze w 2012 roku (zdjęcia już nieaktualne – ale jaki autentyk!), przeprowadzono gruntowny remont budynku – zarówno ścian zewnętrznych, jak i pokoi.






Po remoncie...



Wstaliśmy skoro świt z zamiarem wyjścia nieco wcześniej niż zwykle. Schronisko udało się jednak pożegnać dopiero o 7.20, sporo czasu zmitrężyliśmy, szykując wrzątek na zupki, herbatę i kawę. Tego poranka dokonaliśmy cennego spostrzeżenia: woda gotuje się sama i nie trzeba jej popędzać – w tym czasie można poskładać śpiwory, spakować plecaki, będzie dwa razy szybciej…

Zauroczeni okolicą pewni jesteśmy, że jeszcze do schroniska im. Zbigniewa Fastnachta wrócimy.


Ruszyliśmy z kopyta. Rześko, widoki – nie pierwszy raz mieliśmy takie wrażenie – jak w dolinach tatrzańskich, nic, tylko iść. Pół godziny później zdajemy sobie sprawę, że meldując się poprzedniego dnia, zostawiliśmy dowód żonie dzierżawcy. Jakże radosny jest tak nieoczekiwany powrót do schroniska! Spod Kozich Skał na Halę pod Śnieżnikiem i z powrotem – nie więcej niż 40 minut galopem! (Ale bez plecaka! W przyzwoitym małżeństwie występuje bowiem podział ról: jedno biegnie pod górę, drugie pilnuje bagaży.) Tę przebieżkę da się zresztą odczuć dopiero wieczorem.

Odcinek Orłowicza między Halą pod Śnieżnikiem a Międzygórzem może przypominać zielony szlak w Dolinie Roztoki. Kilkanaście miesięcy później przekonamy się, że to nie jedyna tatrzańska analogia w Masywie Śnieżnika. Łatwo wrócić pamięcią w doliny Tatr Wysokich, gdy wędrujemy ku Śnieżnikowi po morawskiej stronie masywu. Żółty szlak z Dolnej Morawy to jedno z ładniejszych przejść w tej części Sudetów.

Z kolei Międzygórze jest jedną z najbardziej urokliwych osad w całych Sudetach, duże wrażenie robi zwłaszcza jej uporządkowana i jednolita architektura willowa. 


Na uwagę zasługuje drewniany kościół p.w. św. Józefa Oblubieńca NMP z 1742 r. 


Jak podają „Nasze Sudety”, w jego barokowym wnętrzu znajdują się rzeźby Michaela Ignatiusa Klahra (syna Michaela) z końca XVIII stulecia, a także obraz patrona pędzla Hieronima Richtera, dziewiętnastowiecznego kłodzkiego malarza, autora dzieł sztuki sakralnej m.in. w Paczkowie, Bystrzycy Kłodzkiej, Lewinie Kłodzkim, Nowej Rudzie i Sobieszowie. Obrazy Richtera zobaczymy jeszcze tego samego dnia w sanktuarium MB Śnieżnej na Iglicznej.

Po drodze na Górę Igliczną mijamy rezerwat Wodospad Wilczki. Teren wokół „wodogrzmotu” jako pierwsza zagospodarowała podobno Marianna Orańska. Przy okazji warto wspomnieć o Szlaku Marianny Orańskiej, który w 2011 roku połączył miejscowości pogranicza polsko-czeskiego związane z postacią królewny niderlandzkiej. Liczy on około 200 km i przebiega przez: Ząbkowice Śląskie, Kamieniec Ząbkowicki, Złoty Stok, Lądek Zdrój, Stronie Śląskie, Staré Mĕsto, Králíky, Międzylesie, Międzygórze, Javorník, Bílą Vodę. Liczne ślady obecności i działania Marianny Orańskiej zwięźle przedstawia strona: www.mariannaoranska.eu/pl/szlak/obiekty.html.

Z Międzygórza do sanktuarium idziemy niespełna godzinę. Barokowa świątynia na Górze Iglicznej pełni funkcje sakralne od 1782 roku. Pielgrzymi nawiedzają to miejsce dla lipowej płaskorzeźby Matki Boskiej z Dzieciątkiem, kopii cudownej figury z Mariazell w Austrii (więcej o sanktuarium na stronie: www.mariasniezna.pl). Na stoku góry znajduje się też małe schronisko prywatne (dawniej PTTK pod nazwą Maria Śnieżna), oferujące 19 miejsc noclegowych.
O ile szlak ze Śnieżnika na Igliczną oznaczony został wzorowo, o tyle zejście z Iglicznej jest już kłopotliwe. Początkowo podążamy trzema szlakami: żółtym, zielonym i czerwonym – po pięciu minutach powinniśmy dojść do ich rozwidlenia. Łatwo znaleźć rozchodzące się znaki żółte i zielone, czerwonych po prostu nie ma. Po dłuższych poszukiwaniach postanawiamy wrócić w okolice świątyni i żółtym szlakiem, stromą ścieżką zejść w stronę Marianówki. Po mniej więcej trzydziestu minutach wracamy na GSS, zaraz potem zaczynamy domyślać się przyczyny braku oznaczeń w tym rejonie. 


„Recykling puszkowy” – tak nazwaliśmy tę technikę znakowania. Drzewo rośnie, blaszka odpada.


Między Marianówką a Wilkanowem należy wzmóc czujność na łączce z ulami. Czerwone znaki prowadzą wokół pasieki, można więc przyjąć, że są to dwa alternatywne jej obejścia. By nie chodzić w kółko, za ulami kierujemy się ostro w prawo, w lasek. Po wyjściu spomiędzy drzew – w zasięgu wzroku mamy Wilkanów. 



Orłowicz wiedzie nas obok pozostałości okazałego niegdyś siedemnastowiecznego pałacu. Należał on do hrabiowskiego rodu von Althann, po wojnie użytkowany (i dewastowany) był przez PGR. Obecnie znajduje się w rękach prywatnych.


Wąskim asfaltem zdążamy do ruchliwej drogi krajowej nr 33 z Kłodzka do Boboszowa. Przekraczamy ją – a 10 minut później, około 200 m po wyjściu z lasu skręcamy w prawo w ledwie widoczną ścieżkę między drzewami. Bardzo rzadkie oznakowania, brak informacji o konieczności zmiany kierunku – warto posłużyć się mapą. Praktycznie od Iglicznej do Długopola-Zdroju szlak jest źle oznaczony, zarośnięty, zaniedbany.

Do Długopola wchodzimy – właściwie schodzimy ze wzniesienia nad stacją kolejową. Następnie znaki prowadzą asfaltową dróżką ze stacji do centralnej części miejscowości. To ostatnia szansa, by jeszcze przed schroniskiem kupić prowiant. Za kawiarnią o zobowiązującej nazwie Teatralna skręcamy w lewo – od razu za budynkiem pod górę – w zarośla, z których wyłoni się polna droga wiodąca do Ponikwy. Chlubą wioski jest kościół p.w. św. Józefa Robotnika z początku XVIII wieku z ołtarzem wykonanym przez Michaela Ignatiusa Klahra. 


Ostatni rzut oka na Masyw Śnieżnika. Przed nami wał Gór Bystrzyckich. Opuszczając Ponikwę, wchodzimy na teren dawnej kolonii Sowina, po której dziś pozostały jedynie szczątki zabudowań mieszkalnych i gospodarczych. 


Polna droga ginie w wysokich na półtora metra trawach. Przedzieramy się przez nie, a zaraz potem pniemy dość ostro w górę. Zmęczeni donosimy plecaki do drogi nr 389. Jeszcze 4,5 km marszu Autostradą Sudecką i zakończymy dzień w schronisku PTTK Jagodna, krzepiąc się „pokusą leśniczego” i zimnym Opatem.

GSS - dzień szósty (12. VIII)

Lądek Zdrój – Śnieżnik – Schronisko Na Śnieżniku 7h 25min



Noc spędziliśmy w pachnącej pościeli w popularnym – i, jak na to miasto, niedrogim – lądeckim hotelu. Cena za nocleg (niech pozostanie tajemnicą handlową) nie była wyższa niż opłata za łóżka w tatrzańskich schroniskach. Z braku czasu nawet nie zajrzeliśmy do części zdrojowej kurortu, zależało nam na kwaterze możliwie blisko Orłowicza. Patron wyprawy najwyraźniej zadbał też o aprowizację: po sąsiedzku mieliśmy dyskont z prehistorycznym gadem w nazwie. (Niejednokrotnie przekonaliśmy się, że czasami warto dołożyć kilka złotych do noclegu, żeby z kolei więcej oszczędzić na zaopatrzeniu – przestronny aneks kuchenny w hoteliku sprzyjał wykwintnym kulinarnym eksperymentom z ruskimi pierogami.) Gościnne progi opuszczamy o 7.00 i zmierzamy do Rynku. Przed nami jeden z bardziej malowniczych odcinków Głównego Szlaku Sudeckiego, więc w pośpiechu fotografujemy zabytki wokół Ratusza, neorenesansowego gmachu z 1872 roku.



Wzniesiono go w miejscu poprzednich budowli – renesansowej, barokowej i klasycystycznej – wszystkie zniszczone zostały przez pożary.

Lądek Zdrój chlubi się jednym z najwybitniejszych artystów śląskiego baroku, Michaelem Klahrem (Starszym), twórcą sąsiadującej z Ratuszem grupy wotywnej wyrzeźbionej w piaskowcu w latach 1739-1741.



Klahr był zarazem właścicielem jednej spośród kilku renesansowych i barokowych kamienic usytuowanych na zachodniej i północnej pierzei lądeckiego Rynku. Dziś w budynku mieści się Galeria Muzealna imienia rzeźbiarza – w niej między innymi stała ekspozycja poświęcona historii miasta – oraz Punkt Informacji Turystycznej. 




Michael Klahr przybył do Lądka z Kłodzka w roku 1724, jubileuszowa tablica upamiętnia daty jego urodzin i śmierci. Spod dłuta artysty wyszła figura Matki Boskiej z Dzieciątkiem, umieszczona nad portalem kamienicy. Nad pomyślnością przekraczających próg domostwa czuwa zaś Oko Opatrzności.
Na marginesie wypada jeszcze wspomnieć o Szlaku Kurierów Solidarności, którego znaki pojawiły się w 2010 roku między Lądkiem a granicą polsko-czeską. Niespełna dwukilometrowy (oznaczony) odcinek ma przypominać o współpracy przedstawicieli opozycji demokratycznej polskiej i czechosłowackiej. Niewiele o Szlaku da się przeczytać w mediach, które to przedsięwzięcie opisywały – w notach o nim dominuje zazwyczaj urzędniczo-polityczna nowomowa (zacne „Nasze Sudety” dają jej wzorcowy przykład:
http://www.naszesudety.pl/?p=artykulyShow&iArtykul=7906). Nieco lepiej o przebiegu Szlaku Kurierów informuje Telewizja Kłodzka – głosem (wywiadowanego w nagraniu) dawnego kuriera, Zdzisława Dumańskiego: http://www.tvklodzko.pl/telewizja/ladek-zdroj/933-szlak-ku-wolnoci.html.

Orłowicz ma inny przebieg niż Szlak Kurierów Solidarności, dlatego tym razem nie skorzystaliśmy z lekcji historii. Przed nami ponad siedem godzin marszu głównie pod górę i, jak się rzekło, jeden z ładniejszych sudeckich masywów, zatem – w drogę. Z miasta wychodzimy ulicą Kłodzką, tuż za stacją benzynową skręcamy w lewo (na zdjęciu – w oddaleniu – Góry Bystrzyckie).



Dukt bardzo wyraźny, niemal do samych Kątów Bystrzyckich. Nad wsią szlak nieco zarośnięty, lecz mimo wszystko dobrze widoczny. Dobrze widoczna jest też – charakterystyczna dla terenów sudeckich – fioletowo-żółta roślina o wdzięcznej nazwie: pszeniec gajowy.



Lada moment wejdziemy w gęsty las Śnieżnickiego Parku Krajobrazowego. Zanim jednak opuścimy niewielkie Kąty Bystrzyckie, powinniśmy zwrócić uwagę na późnogotycki kościół p.w. św. Katarzyny Aleksandryjskiej z pierwszej połowy XVI wieku – jego barokowy hełm dostrzegamy schodząc Orłowiczem do wsi. Przy świątyni znajduje się tablica opisująca Szlak Błogosławionego Księdza Gerharda Hirschfeldera, zwanego niemieckim Popiełuszką, zamordowanego w Dachau, a wyniesionego na ołtarze przez Benedykta XVI w 2010 roku. Szlak, oznaczony pomarańczowym łacińskim krzyżem w literze H na białym tle, prowadzi m.in. przez Kłodzko, Sanktuarium MB Śnieżnej na Iglicznej, Kąty Bystrzyckie, Bystrzycę Kłodzką, Wambierzyce i Kudowę-Czermną. Kościół św. Katarzyny w Kątach uchodzi za jedną z najstarszych budowli sakralnych na Ziemi Kłodzkiej. W swoim wnętrzu skrywa – częściowo odsłonięte podczas remontu przeprowadzanego w pierwszych latach obecnego wieku – gotyckie polichromie. W świątyni (na ambonie) zachowały się też barokowe rzeźby autorstwa Michaela Klahra, przeniesione z ambony kościoła w Krosnowicach Kłodzkich.

Mniej więcej
2 km przed wsią oznaczenia GSS zbiegają się z czerwonymi znakami rowerowymi, szlaki te rozejdą się dopiero na Przełęczy Pod Chłopkiem. Drogę asfaltową doprowadzono do ostatnich zabudowań w Kątach, dalej maszerujemy szerokim leśnym duktem. Należy zachować czujność w miejscu przecinki 10 minut za Przełączą Pod Chłopkiem, wycięto tam drzewa z oznaczeniami szlaku – na rozwidleniu dróg trzeba wybrać ścieżkę w prawo pod Wilczyniec. Minąwszy to wzniesienie podchodzimy pod Pasiecznik, za którym postawiono bacówkę.



Zbocze nad Przełęczą Puchaczówka to doskonały punkt widokowy, zarazem świetne miejsce na odpoczynek.



Trudno oprzeć się krajobrazowi wyższych partii Masywu Śnieżnika i południowych rubieży Krowiarek – z Czarną Górą i Suchoniem.

Na zachód od Przełęczy Puchaczówka mapa pokazuje wieś o nazwie Biała Woda – wieś, której nie ma, choć są jeszcze ludzie, którzy ją pamiętają i wspominają jej dzieje (http://www.mochowie.pl/Jurek/niemcypolska.pdf ). Przeglądając galerię, łatwo sobie wyobrazić te – dziś wyludnione – tereny sto lat temu (http://dolny-slask.org.pl/3736271,foto.html?idEntity=504555). Schodząc z Puchaczówki, można złapać żółty szlak wiodący na Skowronią Górę i przejść się po innych dawnych osadach: Marcinkowie (od XIV i XV wieku we wsi funkcjonowały huta szkła i kopalnia m.in. pirytu i galeny) i Czatkowie, jego kolonii, oraz Rogóżce (od XIX wieku do 1997 roku użytkowano tam kamieniołom). Dziś we wsiach widoczne są jeszcze szczątki fundamentów gospodarstw pruskich, a w Marcinkowie także ruiny kościoła p.w. św. Marcina. Tu i ówdzie słychać, że gmina Stronie Śląskie wystawiła Rogóżkę (blisko 100 ha, w tym 30 ha lasu) na sprzedaż.
Czerwony szlak prowadzi jednak w przeciwną (aniżeli żółty) stronę – na Czarną Górę. Podejście z niewielkiego parkingu przy drodze nr 392 – z wysokości 897 m n.p.m. – na szczyt (1205 m) jest strome i dość wymagające, choć nawet z dużymi plecakami można pokonać je znacznie szybciej niż sugeruje mapa. Nagrodą za wysiłek będzie bajeczna panorama z drewnianej wieży na Czarnej Górze.



Tego dnia co prawda powietrze nie było przejrzyste, a wieczór zapowiadał się burzowo, zachowywaliśmy więc tempo wędrówki.



Tuż za Jaworową Kopą i Przełęczą Żmijowa Polana wchodzi się na długi, przypominający Karkonosze – nie tylko przez Mariańskie Skały, budzące skojarzenia ze Słonecznikiem czy Śląskimi Kamieniami – i widokowy grzbiet Żmijowca (w najwyższym punkcie osiąga on
1153 m n.p.m.). Warto wtrącić, że zaznaczone na mapach wiaty na Żmijowcu to jedynie stoły z ławkami – kto spodziewa się po nich schronienia przed deszczem czy burzą, będzie zawiedziony.



Po niespełna półgodzinnym marszu z Przełęczy Śnieżnickiej meldujemy się w śnieżnickim schronisku. Orłowicz omija sam szczyt Śnieżnika, nie ma jednak powodu odmawiać sobie wejścia na jedną z najładniejszych gór, a zarazem jeden z najciekawszych punktów obserwacyjnych w Sudetach.



Na wierzchołku napotykamy pozostałości potężnej kamiennej wieży widokowej im. cesarza Wilhelma I (jej wysokość wynosiła
33,5 m) zbudowanej w latach 1895-1899, zburzonej decyzją władz w 1973 roku w dość niejasnych okolicznościach, oficjalnie z powodu złego stanu technicznego obiektu.



Schronisko PTTK Na Śnieżku przywitało nas pokojem z widokiem na Czarną Górę.

Motto do dnia piątego


Czego wypatrujemy, skłębieni pod remizą?
Dzisiaj ma tędy przechodzić Orcio.
Dlaczego strażacy wypatrują z nami? Dlaczego właściciele barów z nami się kłębią?
Bo dzisiaj ma tędy przechodzić Orcio. Nic po podpalaczach i wodzie ognistej. Orcio, gdy nadejdzie,
spali wszystko i wszystko wypije.

(Darek Foks, Orcio)

GSS - Dzień piąty (11.VIII)

Paczków - Lądek-Zdrój 7h 20min

Zanosi się na wyjątkowo mozolny dzień. Wszystko przez pogodę. Wstaliśmy o 5.00, jak zwykle zresztą. Godzinę później byliśmy spakowani, gotowi do wyjścia, ale czekaliśmy na najkrótszą choćby chwilę przejaśnienia, tymczasem lało jak z rynny. Na ulicach kulawego czworonoga nie uświadczysz, a wyjść jednak trzeba. Nasze mieszkanie w Haweksie opuszczamy o 7.00. Zdążamy do Rynku, chcąc pożegnać się z gościnnym Paczkowem. Minąwszy Rynek, Muzeum Gazownictwa, ulicą Pocztową wychodzimy z miasta. Mgła, deszcz, na wprost niewiele widać, więc rozglądamy się na prawo i lewo. Po lewej dużo chmielu. Plantacje tej pożytecznej konopiowatej rośliny występują gdzieniegdzie w okolicach Paczkowa. Po prawej Zalew Paczkowski, zwany też Zbiornikiem Kozielno – od miejscowości, przez którą przechodzimy. Zbiornik ten wraz z pobliskim Zbiornikiem Topola zaczęto budować w 1986 roku, pełnią one funkcję przeciwpowodziową. Podobno są też miejscem pielgrzymek wędkarzy, czego nie zweryfikowaliśmy, bo nie praktykujemy rytuału zasiadki.
 

Sandaczowa pogoda nie psuje szyków przemierzającym asfalty: asfaltów co prawda nie lubimy, ale te z Paczkowa do Błotnicy nie nużą tak bardzo jak inne. Sąsiedztwo zalewów dodaje im uroku. Na szlak terenowy – właściwie na drogę o wysłużonej, utwardzonej nawierzchni – schodzimy dopiero za osiedlem Kolonia Błotnica. Jeszcze przed Złotym Stokiem szlak staje się niewidoczny. Wygląda to tak, jakby jego dawniejszy przebieg zmieniono, bo kogoś naszła chęć, by na polanie wygrodzić teren prywatny. Pierwotnie marszruta mogła wieść przez pastwisko. Obecnie należy iść wzdłuż ogrodzenia (z pastuchem), następnie skręcić w lewo. Odtąd leśnym, dobrze oznaczonym duktem zmierzamy do drogi asfaltowej, by następnie skręcić w prawo, a po mniej więcej 300 metrach dotrzeć do drogi krajowej (nr 46) na przedmieściach Złotego Stoku.

Skręciwszy jeszcze raz w prawo wchodzimy do miasta. Ulicą Traugutta zmierzamy w kierunku Placu Adama Mickiewicza, zostawiając po lewej stronie stację benzynową z niezłym wyborem map (także turystycznych – głównie okolicznych, polskich i czeskich gór).

Plac Mickiewicza – z wiatą przystankową – to dobre miejsce na popas. Dopiero tutaj sięgamy po aparat, suszymy się, gotujemy herbatę. Wody i chałwy udziela pan ze spożywczaka naprzeciwko (na zdjęciu, słabo widoczny w białym podkoszulku). Niewidoczni na zdjęciu bywalcy Placu Adama Mickiewicza i prosperującego tam baru niepokojąco blisko nas prowadzą ożywioną rozmowę o dziadach. Widmo pobratania się dodaje ochoty do co rychlejszego podjęcia wędrówki.

 
Przy Rynku warte uwagi kamienice, niektóre z początku XVI wieku, na przykład widoczne na fotografii (bordowa elewacja) renesansowe domostwo potężnej wówczas bankierskiej rodziny Fuggerów. 

 






Przechodzimy przez Plac Kościelny, znajduje się tu dawna Mennica Książęca, zaledwie o 13 lat młodsza od pierwszej tutejszej mennicy.
















Nad placem góruje wieża dawnego kościoła ewangelickiego p.w. Najświętszego Zbawiciela (XVI w.), miejscowi powiadają, że po wojnie urządzono w nim salę gimnastyczną.








Maszerujemy w górę, mijając punkt widokowy (z efektowną panoramą miasta), następnie okazałe przedwojenne wille – to z pewnością najładniejsza część Złotego Stoku. Wchodzimy w Złoty Jar, z przydrożnej kapliczki wędrowców wita Archanioł Rafał, przewodnik Tobiasza, patron pielgrzymów.











Wejście na teren Śnieżnickiego Parku Krajobrazowego jest zarazem wejściem do Leśnego Parku Przygody „Skalisko”, stworzonego w dawnym kamieniołomie. Więcej informacji na temat „Skaliska” dostarcza strona internetowa obiektu. Zjeżdżanie na linie odłożyliśmy do „następnego razu”. W Złotym Jarze przebieg Głównego Szlaku Sudeckiego częściowo pokrywa się ze „Złotą Ścieżką”, czyli pętlą dydaktyczną, prowadzącą śladami górniczej przeszłości miasta. Rudę złota wydobywano tu od XIII wieku aż do 1962
roku. Kierując się czerwonymi znakami, możemy zajrzeć do Sztolni Książęcej i przejść Hutniczym Wąwozem. O „Złotej Ścieżce” warto przeczytać w witrynie Urzędu Miasta: http://www.zlotystok.pl/sciezka/indexpl.htm





Pokonanie odcinka z Leśnego Parku Przygody na Jawornik Wielki zajmuje około 1,5 godziny. Mniej więcej 35 minut przed szczytem znajduje się duża, wygodna wiata z drewnianymi ławami, z powodzeniem mieszcząca dziesięć osób. Nie ma jej na większości map. Na platformie widokowej na samej górze, a nawet gdzieniegdzie pod Jawornikiem Wielkim można cieszyć się nieprzeciętnymi panoramami. Niestety, tym razem pogoda popsuła nam plany.


Przez najwyższy szczyt Gór Złotych przemknęliśmy, szczęśliwie uchodząc przed burzą – pierwszy i, jak miało się niebawem okazać, nie ostatni raz w ciągu całej wyprawy. Po dwudziestu minutach doszliśmy do węzła szlaków, cokolwiek zaskakującego.



Na rozdrożu pod Jawornikiem, gdzie postawiono niewielki szałas, znajdują się kierunkowskazy czerwonego i żółtego szlaku. Co ciekawe, na naszej mapie – korzystaliśmy z laminowanych Sudetów Wschodnich wydawnictwa ExpressMap (wydanie z 2010 roku) – przebieg szlaku żółtego zaznaczony został kolorem zielonym. O ile nam wiadomo, inne mapy nie powielają takiego oznaczenia (porównywaliśmy z nowszymi).




W połowie drogi z szałasu pod Jawornikiem do Orłowca łatwo zgubić znaki, najwyraźniej wycięto drzewa z oznaczeniami szlaku. Należy iść prosto, intuicyjnie. Miejscami szlak przypomina koryto górskiego strumienia, zejścia bywają dość strome i nawet w rzęsistym deszczu mają swój urok. Jedną z pierwszych budowli, jakie widzimy, zbliżając się do osady, jest szesnastowieczny, kilkakrotnie w swej historii przebudowywany poprotestancki kościół p.w. św. Sebastiana. Przy wejściu do Orłowca świątynię mamy po lewej stronie, co po raz kolejny nie odpowiada wskazaniom naszej mapy. Przypuszczamy, że pokazuje ona dawniejszy przebieg szlaku, który wiódł przez całą wieś – na asfalt schodziło się około pół kilometra bliżej Przełęczy Różaniec.





Asfaltem dochodzimy prawie do drogi wojewódzkiej nr 390 (na niej, dwa kilometry od skrzyżowania w kierunku Przełęczy Jaworowej, zginął wybitny rajdowiec Marian Bublewicz, miało to miejsce na trasie Zimowego Rajdu Dolnośląskiego w lutym 1993 roku). Prawie – bo nieco wcześniej odbijamy w lewo, w utwardzoną drogę lekko pod górę. Ostatni tego dnia, niespełna pięciokilometrowy odcinek, z przejściem pod Rasztowcem, następnie przez Przełęcz pod Konikiem, przebyliśmy w tempie biegowym. Wciąż pokapywał deszcz i zanosiło się na pogorszenie pogody. Ulicą Widok, wzdłuż Białej Lądeckiej, przez most Złotostocki – dochodzimy do lądeckiego Rynku. Tu rozstajemy się z Orłowiczem. Czas zatroszczyć się o łóżko.

Lądek-Zdrój nie należy do miast tanich. Wyzwaniem może okazać się znalezienie kwatery w przystępnej cenie – zwłaszcza w pełni sezonu, z marszu, na jedną noc. Trzeba o tym pamiętać, planując noclegi na Głównym Szlaku Sudeckim.

Intermedium paczkowskie


Piąty dzień przywitał nas prawdziwą ulewą, a Góry Złote, jeszcze ubiegłego dnia dobrze widoczne z połaciowego okna w Haweksie, zasłoniły gęste sine chmury. Ani poprzedniego wieczoru, oczarowani Paczkowem (i nieco zmęczeni, pierwsze dni wyprawy, choć pozornie mniej wymagające, dały nam w kość bardziej niż pozostałe), ani rano przed opuszczeniem miasta nie zastanawialiśmy się nad tym, że właśnie przeszliśmy tę część trasy, która – niedawno włączona do GSS – budziła i nadal budzi spory między amatorami sudeckich wędrówek. Rozmaicie można oceniać walory krajobrazowe nyskich wsi oraz ich otoczenia, zwłaszcza pomiędzy Głuchołazami a Paczkowem (przeglądając fotografie nijak nie możemy pozbyć się sentymentu do rozległych wypłaszczeń, otwartych na górskie dekoracje w bliższym i dalszym tle). Nastawieni wyłącznie na pokonywanie przewyższeń i głodni panoram ze szczytów raczej nie poczują satysfakcji z etapów po płaskim, czasem trawiastym, zarośniętym terenie. Ziemia Nyska kusi jednak swoimi zabytkami i ciekawą historią, powoli otwierając się przed dociekliwymi.


 
Pouczającym zajęciem bywa niekiedy obserwowanie życia ludzi. Sudety (i sudeckie obrzeża) są zróżnicowane pod względem zamożności mieszkańców, ich sposobów (tudzież sposobności) zarobkowania, a utrzymanie wiosek, zwłaszcza poszczególnych gospodarstw – podobnie jak zaawansowanie prac polowych – podkreśla sumienność lub bezlitośnie obnaża niedostatki pracowitości gospodarzy. Znamienne, że na Ziemi Prudnickiej i Nyskiej niemal nie spotyka się zaniedbanych domostw i obejść (do dość licznej grupy wyjątków należą wprawdzie budynki wielorodzinne – jak pałac w Ujeźdźcu), wsie są uporządkowane, czyste, przyjazne mieszkańcom i przybyszom. Ludzie życzliwi i otwarci (również na turystów, łazików), skorzy do pomocy. Nieprzypadkowo każdego dnia – w Wieszczynie, Gierałcicach, Kałkowie, Paczkowie – doświadczaliśmy przychylności i spontanicznego zainteresowania ludzi najzupełniej przygodnie spotykanych.

Gdyby nie Główny Szlak Sudecki – zapewne nieprędko obralibyśmy marszrutę na Góry Opawskie. Tym niemniej już po pierwszej – jak dotąd jedynej, ale z pewnością nie ostatniej – sierpniowej eskapadzie na Zamkową Górę oraz dwie Kopy: Srebrną i Biskupią trudno byłoby nam wyobrazić sobie wędrówkę wzdłuż Sudetów bez ich wschodnich rubieży. To pasmo zasługuje na GSS nie mniej niż Góry Bystrzyckie albo Stołowe. Nie jest słabszą mutacją słynniejszych masywów, ma swoją charakterystykę, ma swój urok. Powaby te dobrze znają rowerzyści i kolarze pokonujący kilometry malowniczych tras rowerowych, sądzimy jednak, że z dyskretnym pięknem Gór Opawskich jeszcze bliżej zaznajomieni są piechurzy.