Na początku były dwu-, trzy-, pięciodniowe wyjścia w góry,
chyba nigdy dłuższe. W Sudety, w Tatry, gdzie przyszła ochota, a czas pozwolił.
Zazwyczaj bez ustalonych tras – te układało się w przeddzień wyjazdu lub w
pociągu, przed stacją docelową. Byle dojść ze schroniska do schroniska,
zobaczyć, ile się dało, odpoczywać w ruchu. Powroty – zanim jeszcze pojawiły
się odciski, obtarcia, zanim ciężar plecaka zaczął uwierać. Nic niezwykłego,
większość turystów taką właśnie filozofię chodzenia wyznaje.
Pomysł przejścia całego Głównego Szlaku Sudeckiego kiełkował
powoli. Chcieliśmy pochodzić, o ile to możliwe, z dala od ludzi, kilka, nawet
kilkanaście dni, tym razem zgodnie ze starannie wytyczoną marszrutą. Miało to
być przejście – w naszym ówczesnym pojęciu – bardziej spartańskie, niż
wszystkie wcześniejsze: kilogramowy namiot, gaz turystyczny, ekwipunek zredukowany
do minimum, „zdobyczna” ładowarka solarna do komórki zamiast zwyczajnej. Lekko,
prędko, w dodatku niemal samowystarczalnie. Prysznic w schroniskach przy
szlaku, noclegi jednak pod własnym „dachem”. Chcieliśmy trzymać tempo, więc
dobre kije otwierały listę niezbędnego wyposażenia. Zwłaszcza, że z każdym
tygodniem plan wyprawy rozrastał się nam, poważniał. Lubimy (kto nie lubi?)
gromadzić mapy, przewodniki – piesze, rowerowe, wszelkie. Rozkładane na dywanie
bywają niczym wyrzut sumienia. Tu nie byłeś, tego nie widziałaś, tam w
najbliższym czasie nie pójdziecie, choć może poszlibyście, ale…
Podliczyliśmy nasze wyrzuty sumienia. W samych Sudetach (cudze
chwalicie?!) znalazło się ich niemało. Ilu (znacznie bardziej od nas zaprawionych)
łazików potrafi jednym tchem wymienić wszystkie pasma i pasemka sudeckie jedno
po drugim? Kto się przy tym nie zająknie, spamięta najwyższe wzniesienia, najciekawsze
przełęcze każdego z pasm? Są tacy, choć nieliczni.
Mapy wciągają jak dobrze napisane książki. Czytasz, trudno
ci przerwać lekturę. Wszystko zaczyna się od chodzenia palcem po mapie. Od wyobrażania
sobie tego, co oznaczone poziomicą, cyfrą, kolorem. Od arytmetyki. Dodawania
czasów przejść, dzielenia na porcje dzienne, planowania noclegów. Dodawanie,
odejmowanie, dzielenie, znowu dodawanie – działania te jakoś nie chciały dać
nam konkretnej, wymiernej całości. Brakowało wytłumaczenia: tu zaczynamy,
ponieważ – a tu kończymy, bo. Idziemy stąd dotąd, bo właśnie tak musi być. Przy
podliczaniu godzin i dni koniecznych do przejścia GSS arytmetyka piechura
zaczęła się zgadzać. Zejdziemy całe Sudety, jeśli nie „jak szerokie”, to z
pewnością – „jak długie”. Zobaczymy miejsca, których jeszcze przez lata nie
mielibyśmy szansy odwiedzić lub nie zobaczylibyśmy ich wcale. Przejdziemy
trasę, którą – w pełnej jej rozciągłości – niewielu przemierzyło w ciągu jednej
wyprawy.
Arytmetyka potrafi zaostrzyć apetyt. 19 dni, około 450 km, szacowany łączny czas
przejścia z Prudnika do Świeradowa Zdroju – 127h 50min. W tym wejścia na
Śnieżnik, Szczeliniec Wielki i Śnieżkę, czyli okazyjne wycieczki poza szlak
Orłowicza.
Średnio 24km – 6h 45min marszu dziennie.
Prudnik – Świeradów Zdrój (czerwony
szlak) 7-25.08.2012
1) Prudnik – Wieszczyna 3h 40min
2) Wieszczyna – Głuchołazy 7h 50min
3) Głuchołazy – Kałków 7h 15min
4) Kałków – Paczków 7h 15min
5) Paczków – Lądek Zdrój 7h 20min
6) Lądek Zdrój – Śnieżnik – Schronisko Pod Śnieżnikiem 7h
25min
7) Schronisko Pod Śnieżnikiem – Przeł. Spalona 8h 00min
8) Przeł. Spalona – Duszniki Zdrój 6h 20min
9) Duszniki Zdrój – Kudowa Zdrój 4h 20min
10) Kudowa Zdrój – Szczeliniec Wielki – Wambierzyce 9h 40min
11) Wambierzyce – Srebrna Góra 7h 05min
12) Srebrna Góra – Sowa 6h 45min
13) Sowa – Andrzejówka 6h 45min
14) Andrzejówka – Krzeszów 6h 05min
15) Krzeszów – Szarocin 6h 35min
16) Szarocin – Karpacz 8h 50min
17) Karpacz – Śnieżka – Odrodzenie 5h 25min
18) Odrodzenie – Szklarska Poręba 5h 15min
19) Szklarska Poręba – Świeradów Zdrój 6h 00min
W 1986 roku, zaczynając w połowie sierpnia, przeszedłem z moją przyszłą żoną Sudety - również zaczynając z Prudnika. Autobus z Opola wysadzał wtedy tuż pod więziennym murem... Zajęło nam to 21 dni, zahaczyliśmy w wędrówce o Ślężę ale pominęliśmy Góry Kaczawskie. Trzy dni chorowaliśmy w PTSMie w Świdnicy. Największym problemem było jedzenie- całą zimę zbierałem konserwy, wygospodarowane z kartek na mięso. Spaliśmy w schroniskach i PTSMach.
OdpowiedzUsuń